Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego na złą pogodę, właśnie tę, która ostatnio uczepiła się pazurami i nie odpuszcza, mówi się „pod psem”?
Szukam, czytam, grzebię i znajduję tylko niejaki synonim, który mówi o takiej pogodzie, że psa by nie wygnał. W porządku, paskudna, deszczowa pogoda czyli taka, w którą nawet pies nie ma ochoty wyściubić nosa, a jego właściciel nie ma serca go na zewnątrz na siłę prowadzić.
Jednak nadal nie widzę semantycznego związku – co ma pies do kiepskiej pogody? A już zupełnie nie rozumiem, czemu ma służyć włożenie jej pod psa.
Co innego kot.
Taka pogoda pod kotem. Czy to nie byłoby bardziej trafne określenie na ten obrazek, kiedy z nieba sączą się zimne krople, tworząc rozległe kałuże i wszechobecne błoto? Ciemne chmury, które niczym cień, przysłaniają cały świat, czyniąc go szarym i umorusanym.
Kot w taką pogodę też nie ma ochoty zwiedzać okolicy, ani odwiedzać sąsiadów.
W taką pogodę koty przede wszystkim śpią, a na legowisko chętnie wybierają sobie nas, ludzi. Niczym te huby, porastają nasze brzuchy, uda, piersi i ramiona. Przykrywają nas swoim ciepłym ciałem, sprawiając, że trafiamy pod kota. Kot na nas, my pod nim i tak grzejemy siebie nawzajem w ponury, deszczowy dzień.
Pogoda pod kotem. I wszystko jasne.
Zdjęcia: Maciek Stefański / chwilamoment.com / futrografia.pl
Prawdę mówiąc ja uwielbiam taką pogodę pod kotem:-) ale nie pod jednym;)
5 czerwca 2013 o 20:57 ·Zgadzam się. Pogoda pod kotem. To lepsze określenie i znam te huby nie od dziś. Error od kilku dni przytulaszczy bardziej. Chętnie się przytula a przede wszystkim grzeje. To idealne na akie ciemne, zimne i deszczowe dni. Pozdrawiamy Rude!
5 czerwca 2013 o 21:02 ·Mój kocisław ani myśli wskoczyć komukolwiek na kolana. :(
5 czerwca 2013 o 21:03 ·Sunfree – witaj u nas! Wszystkie Twoje komentarze były u mnie w spamie (tam trafiły przez antyspamowy automat), ale już to naprawiłam i zaakceptowałam je ;) Tobie Kocisław też nie wskakuje na kolana, nawet Tobie?
5 czerwca 2013 o 22:41 ·Nawet mi mój kot Borys nie wskakuje… Ani mamie, którą bardziej kocha. Mimo że to ja go przyniosłam do domu i kochałam od pierwszej minuty, a mama tak dopiero po miesiacu. Nie ma sie co dziwić- ja jestem tylko na weekendy, a mama cały czas. Ten mój kot to ani do przytulenia, ani do długiego miziania. Mruczenie też uważa za zbędne. Jest dzikusem, skacze po ścianach, po szafach, wlezie wszędzie. Może dlatego, że na dwór wychodzi tylko na smyczy. Ja i tak wiem, że jest z nami szczęśliwy. :) Nachorował sie już troche bidak w swoim 3letnim życiu, ale na szczęście z wszystkiego wychodzil cało i jest teraz całkiem zdrowy. No, może troszke zbyt dużo waży. ;) Wybacz mi tę opowieść o Borysie, nie moglam sie oprzeć! :) Co do komentarzy- właśnie dzisiaj zauważyłam, że coś jest nie tak. Uwielbiam te Twoje dwa rudzielce i cały czas zastanawiam sie jaki macie sposób by je rozróżnić. :)
6 czerwca 2013 o 00:04 ·Za to właśnie kocham koty, za to, że każdy z nich ma „osobowość”, charekter, któremu jest wierny. A Borys najwyraźniej jest wyjątkowym indywidualistą, który pieszczot nie lubi :) Dobrze, że ma Was, opiekę ludzi i za to na pewno jest wdzięczny. Na swój sposób :) A Ryśka i Marchewkę odróżniam bez problemu, a od czytelników wiem, że często rozróżniają Rude po oczach :)
6 czerwca 2013 o 00:31 ·a ja zapytam nie na temat :) skad ta koszulka z kotami? cudna!
5 czerwca 2013 o 22:37 ·Pull & Bear ;)
5 czerwca 2013 o 23:04 ·Bardzo mi się spodobało Twoje określenie, że koty porastają nas jak huby:)
6 czerwca 2013 o 08:27 ·Idąc tą drogą, to mogę otwarcie powiedzieć, że kocham ten rodzaj grzyba!!! I taka pogoda pod kotem zupełnie mi nie przeszkadza:)
Ale przynajmniej cieplutko grzeje :) I kocyk nie potrzebny :-)
6 czerwca 2013 o 10:02 ·Zazdroszczę takich cieplutkich hub. Moja chyba jeszcze nie dojrzała, bo porasta mnie tylko o poranku.
6 czerwca 2013 o 18:10 ·okład z kota zawsze dobry :D
6 czerwca 2013 o 22:07 ·Ależ zbieg okoliczności, imienia, koloru i że w Warszawie. U mojego syna w warszawie zagościł rudy Rysiek jakieś 3-4 lata temu… Wszedł przez uchylone okno i narobił rabanu miaucząc… i tak krok po kroczku stał się stałym gościem i prawie domownikiem. Bardzo sobie ceni swoją wolność i z wizytą do syna przychodzi, kiedy jemu pasuje. Przez moment już myślałam, że ten blog jest o naszym Ryśku, ale nasz ma inny wzór na futerku. Koty są urocze.
9 kwietnia 2014 o 15:47 ·