– Dzień dobry, tu lecznica weterynaryjna, słucham?
– Dzień dobry, czy mogłabym rozmawiać z panią doktor A.?
– Niestety już nie ma, mogę w czymś pomóc?
– Nie, to ja zadzwonię w poniedziałek, chciałam się tylko dowiedzieć do kiedy mam brać leki.
– To znaczy podawać..?
– No tak.
;) To standard: „byłam u weta i dostałam leki”, „bierzemy leki do wtedy a wtedy”… Patrząc na to z innej strony – często powtarzam, że przy dzisiejszym stanie ludzkiej opieki medycznej w Polsce – wolałabym leczyć się i robić badania u wetów :D
25 stycznia 2014 o 15:30 ·Karolina, ja dochodzę do tego samego wniosku. Zwłaszcza, że w każdej chwili mogę do weta zadzwonić i się poradzić, gdzie w przypadku „ludzkiego” lekarza, nawet prywatnego, nie mam takiej możliwości… A z takich różnic jeszcze – ostatnio stałam przed dylematem, czy kupić sobie lek za ok. 80 zł (czy on mi na pewno potrzebny?) i w końcu wyszłam z apteki bez, by za chwilę kupować lek za prawie 80 zł dla Rysia (jak mogłabym nie kupić?!) ;)
25 stycznia 2014 o 15:38 ·U nas w domu na lekarkę pierwszego kontaktu, internistkę z przychodni mówi się po prostu „weterynarz rodzinny”. Fajna jest, nic do niej nie mamy ;) , ale tak się jakoś utarło… :)
26 stycznia 2014 o 05:53 ·Powinna być dumna. Weterynarz to lepsza wersja ludzkiego lekarza ;)
27 stycznia 2014 o 00:51 ·lejecie miód na moje serduszko!
28 stycznia 2014 o 22:05 ·Ja byłam ostatnio świadkiem nieco innej rozmowy u weta (telefonicznej):
– …?
– Pani J. skończyła dyżur na dzisiaj, ale jest pani K., nasza szefowa.
– …?
– Tak, tak, ona też ma tytuły
:)
11 lutego 2014 o 10:51 ·