Czerwiec.
Na czerwiec czekam przez cały rok, co roku.
To wtedy w warzywniaku pod domem pojawia się on. Okrągły, słodki, soczysty.
Groszek. W strąkach, albo już wyłuskany.
Najlepszy prosto z krzaka, jak u nas 2 lata temu. W tym roku nie wyrósł, więc prawie codziennie stoję w kolejce po ten zielony narkotyk, zostawiając u zaprzyjaźnionych dilerów* sporą część pensji.
Uzależnieni nie liczą pieniędzy.
Znakomicie nie tylko smakuje, ale i wygląda – stąd pomysł na kilka zdjęć. Oczywiście sesja nie mogła odbyć się bez rudej asysty, choć ta była bardziej zainteresowana konsumpcją rosnącego na naszym balkonie słonecznika.
I tak sobie dogadzaliśmy tego czerwcowego popołudnia, niczym uzależnieni – ja wydłubując zielone kulki, a Rysiek i Marchewka pozbawiając liści kwiatek, który dostałam od O.
Słonecznik… to kolejna moja używka. Sezon na pestki, które podczas „wydobywania” nieziemsko brudzą palce i paznokcie, co nie hamuje mnie przed ich nałogowym spożywaniem (mam na to sposób!), jeszcze przede mną.
*pan z warzywniaka powiedział mi, że czuje się jak diler… ;)
Każdy ma jakieś nałogi, ale Ty akurat masz ten dobry :-)))
15 czerwca 2012 o 07:40 ·A rudemu dobrze jest w zielonym :-)
omg jade dzis na Szembeka po groszek:))) uwielbiam chyba bardziej niz fasolkę szparagowa ;)
15 czerwca 2012 o 10:16 ·Rudym bardzo do…pyszczków z tym słonecznikiem ;) A groszek i ja lubię.
15 czerwca 2012 o 11:44 ·mi po tym poście też zachciało się groszku ;))
15 czerwca 2012 o 17:28 ·