To miała być leniwa niedziela na łonie natury. Ze znalezieniem spokojnego miejsca na tymże łonie, najlepiej bezludnego, nie było łatwo. Mijając tak innych (wielu innych) spostrzegłam coś rudego. Zwierzęta podobno odbierają kolory inaczej niż ludzie, może tylko dwa? Czyżby trochę na ich podobieństwo świat widziany moimi oczami dzielił się na RUDY i INNE KOLORY? Pięknie.

Tak więc rude okazało się kotem. W dodatku, po krótkim rozeznaniu, sprawdzeniu tego i owego, jakby bezpańskim. No w każdym razie pozbawionym odpowiedniego pana. Ku rozpaczy towarzystwa niedzielnego, kot został wzięty pod pachę, do samochodu i do weta. Okaz zdrowy, pozbyliśmy się tylko całej wycieczki gapowiczów.

Hmm, co dalej… Zawiozę go do cioci A. (w końcu już doświadczona) i będę szukała rudemu (nazwany roboczo Henrykiem) domu. Tak też zrobiłam. A. była nieco zaskoczona, ale przyjęła rudego wypłosza. Zresztą, czy wypłosza?

Casting na najlepszy dom rozpoczęty!

ps. mnie się coś zdaje, że on już swój dom znalazł, ale o tym cicho sza ;)

Komentarze 1

  1. Coś jest w tych rudzielcach :) Wygląda zupełnie jak mój Franio…

    29 kwietnia 2010 o 15:50 · Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*