Na pewno dzielicie się na osoby, które podróżują z kotami i takie (większość z Was), które podobnie jak ja, tuż przed wyjazdem przygotowują się psychicznie i fizycznie do rozłąki, i pozostawienia kotów pod jak najlepszą możliwą (bo nie własną) opieką.
Nasze wyjazdy przeważnie są albo krótkie (przedłużony weekend), albo dłuższe (1-3 tygodnie). Dotychczas Rude zostawały pod opieką Mojej Rodzicielki i również bardzo bliskich mi T., K. i M. Zawsze obawiałam się, że zabieranie ich ze sobą na weekend to zbyt duży i zupełnie zbędny dla kotów stres. Ledwie opuszczą swój azyl, znajdą się w nowym miejscu, gdy zaraz będą je zostawiać za sobą. Dłuższe wyjazdy to dla nas często podróże zagraniczne, z przelotem samolotem. Choć podróżowanie z kotem w kabinie pasażerskiej jest już możliwe, to nadal wydaja mi się to bardzo odważnym krokiem. Wyobrażacie sobie te godziny spędzone łącznie na lotniskach i w samolocie?
Jednak w międzyczasie na pewno stałam się bardziej elastyczna odnośnie niedalekich i krótkich podróży. Kiedy Accor Hotels zaproponowało nam współpracę, której celem było odczarowanie mitu o tym, że zwierzęta nie są mile widziane w hotelach, zapraszając nas do jednego ze swoich obiektów, pojawiła się pierwsza myśl: Dlaczego nie przyzwyczajałam Rudych do takich wojaży od małego? Będę tego już zawsze żałować. Mielibyśmy tyle uciechy podróżując razem! Chwilę potem zadzwoniłam do O. Powiedziałam mu o propozycji, zakładając, że do współpracy nie dojdzie, on jak gdyby nigdy nic, powiedział: Spokojnie, dopytaj o szczegóły, może oboje mamy złe wyobrażenie o pobycie w hotelu z kotami, może w ogóle demonizujemy takie wspólne podróże, obawiając się najgorszego. Jeśli teraz nie spróbujemy, to kiedy?
Stoczyłam jeszcze wewnętrzną walkę sama ze sobą, rozważając wszelkie za i przeciw. Przeciw to przede wszystkim wspomniany powyżej stres kotów. Co było zatem za? To, że zawsze o takich wspólnych podróżach marzyłam. Nie zabieraliśmy ze sobą Rudych na weekendy do innych miast, siedziałyby tylko zamknięte w pokoju. Nie zabraliśmy ich nigdy na Teneryfę, bo jechaliśmy (lecieliśmy!) do domu z innym kotem. Nie mamy do dyspozycji domu letniskowego z ogrodem, bo na pewno spróbowalibyśmy je oswoić z takim miejscem. Teraz mogłam wybrać dowolny hotel należący do sieci Accor Hotels (Novotel lub Mercure) i kiedy pominęłam hotele położone w miastach lub daleko od nas, moją uwagę przykuł hotel w Mrągowie.
Mrągowo!
To tam jeździłam jako dziecko, dokładnie do tego hotelu! Szybko wróciły wspomnienia i wiecie co? Już wtedy można było tam przyjeżdżać ze zwierzętami! A było to… wiele, wiele lat temu. Pamiętam, jak przyjechałam tam z siostrami i rodzicami, a także naszą suczką Szelmą i kotem Bamboszem (jeśli nie poznaliście Bambosza, kliknijcie tutaj). Pamiętam dobrze nasz przyjazd, rodzice nie byli pewni, czy zwierzęta są tam mile widziane, jednak psa rasy seter szkocki (gordon) trudno „przemycić”. Dlatego najpierw „przemyciliśmy” do hotelu Bambosza… ;) Potem okazało się, że nie będzie problemu ze zwierzakami i Szelma weszła do hotelu już jak na gościa przystało, na własnych łapach, frontowymi drzwiami. Z Bamboszem do końca pobytu nie ujawniliśmy się (chociaż zastanawiam się, czy jest to w ogóle możliwe, że nie został zauważony, chociażby przez obsługę hotelową) ;).
Tak czy inaczej, decyzja została podjęta: JEDZIEMY.
Zaczęliśmy od przygotowań do wyjazdu. Szczepienie, bo już czas. Nowe, stabilne transporterki. Rozważaliśmy środki przeciwko owadom (kleszczom i pchłom), kupiliśmy je, ale ostatecznie nie zaaplikowaliśmy Rudym. Nie znaczy to, że jestem temu przeciwna, po prostu miałam mętlik w głowie, słysząc podzielone zdania. Wiedziałam, że nie pójdziemy z Rudymi na spacer do lasu, a będą jedynie wychodzić na trawę przed hotelowy pokój. Będę je potem dokładnie oglądać. Taką podjęliśmy decyzję.
Piątek
Kiedy byliśmy przygotowani, wyruszyliśmy w drogę. Rude w transporterkach, przypięte pasami. O. specjalnie wybrał takie transportery, które mają tę funkcję. Wiadomo, odpowiedzialny tata. Ja podczas podróży zadbałam przede wszystkim o samopoczucie Rudych. O ile można tak powiedzieć o zagadywaniu ich i głaskaniu.
Próbowaliśmy im podawać wodę i jedzenie, ale zupełnie nie były tym zainteresowane. Podejrzewam, że były tak przejęte podróżą, że zapomniały o głodzie i pragnieniu. Podróż na szczęście nie była długa. Oczywiście dłuższa, niż gdybyśmy jechali sami. Już wiem, czym musi być podróżowanie z dziećmi. Wolniej. Z przystankami. Jednak w ciągu około 4 godzin byliśmy na miejscu.
W hotelu szybko zameldowaliśmy się i zabraliśmy Rude do pokoju. Oboje opuścili transporterki na przykurczonych łapkach. Rysio od razu schował się pod łóżkiem (mężczyzna). Marchewka natomiast zabrała się za zwiedzanie (kobieta). Na miejscu czekały na nie także miseczki i posiłek, na wypadek, gdybyśmy zapomnieli zabrać je ze sobą z domu.
Chwilę później, po pierwszych oględzinach pokoju, Marchewka wykonywała już dzikie ruchy, ocierając się o wykładzinę i kanapę. Czyżby pokój przed naszym przyjazdem został wysypany kocimiętką?
Czyżby nasz pokój został wysypany kocimiętką przed naszym przyjazdem? #catnip #accor4pets Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Rysiek & Marchewka (@rudomi)
Znaleźliśmy także sposób na Rysia. W końcu nie chcieliśmy, żeby cały weekend spędził pod łóżkiem, będąc w hotelu na Mazurach. Wiedzieliśmy, że są zmysły silniejsze niż poczucie strachu. Sięgnęliśmy po…
Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy pokazać im świat zewnętrzny. W takim stopniu, w jakim same będą tego chciały. Drzwi na zewnątrz zostały otwarte.
Chwilę później uznaliśmy, że Marchewka jest bardziej pewna i ciekawa otoczenia. Dlatego jeszcze tego samego dnia spacerowała z nami po hotelowym tarasie, lobby i okolicy.
Wieczorem każdy zjadł swoją kolację – my w hotelowej restauracji, Rude w pokoju, a noc spędziliśmy wszyscy razem. Na pewno potraficie wyobrazić sobie moją radość z powodu wspólnej, rodzinnej nocy, prawda? Kiedy obudziliśmy się, Rysio spał obok mojej głowy, zajmując 3/4 mojej poduszki, a Marchewka w otwartym transporterku.
Sobota
Soboty nie mogliśmy rozpocząć inaczej, niż na trawie. Koty dość szybko dały nam do zrozumienia, że chcą wyjść na zewnątrz i wcale nie chciały wracać do środka, kiedy my chcieliśmy wyjść na śniadanie.
Po śniadaniu znowu postanowiliśmy dostarczyć atrakcji Marchewce. Uznaliśmy, że wystająca spod łóżka dupka Ryśka, to dość wyraźny przekaz dla nas. Wszystko fajnie, byle z umiarem. Wydawało nam się, że Marchewka z kolei jest nienasycona tym, co tuż za szklanymi drzwiami, dlatego wybraliśmy się wspólnie na spacer po hotelu i okolicy.
Po tak intensywnie rozpoczętym dniu, Marchewce należał się odpoczynek. Oddała się kanapie i uzależniającej woni hotelowej wykładziny. W jej ślady poszedł także Rysiek, mimo że niespecjalnie miał powody, by regenerować swoje siły ;)
Potem spędziliśmy czas sami, dając Rudym odetchnąć. Między innymi od nas i naszej mojej nadopiekuńczości zachłanności. Mieliśmy dużo szczęścia, przez cały czas dopisywała nam świetna pogoda, a Mazury są takim miejscem, w którym nie można się nudzić. Wystarczy cieszyć oczy błękitną taflą jeziora, wpatrywać się w soczystą zieleń lasu, od mchu, po czubki sosen i wsłuchiwać się w śpiew ptaków.
Po powrocie uznaliśmy, że teraz czas na Ryśka. Chłopak też powinien zobaczyć coś więcej niż pokój i kawałek trawnika przed nim. Wybraliśmy się wspólnie na obchód.
Rysiek był na pewno bardziej przejęty niż Marchewka, ale jestem przekonana, że także zaciekawiony. Zauważyłam, że oboje najlepiej czuli się, kiedy nie byli niczym skrępowani – ani szelkami, ani przeze mnie trzymającą ich na rękach. Najchętniej wszędzie przemieszczaliby się swobodnie sami. Oczywiście nie zawsze mogliśmy im na to pozwolić.
Następnie postanowiliśmy pokazać choć raz, choćby tylko Marchewce to, co na Mazurach najpiękniejsze. Jedno z jezior, to przy którym mieszkaliśmy czyli Jezioro Czos. Jest ono położone tuż przy hotelu, widać je z tarasu, a spacer nad samo jezioro zajmuje nie więcej niż 5 minut. Oprócz „uwięzi” zabrałam ze sobą swoją torebkę. Nie chciałam pakować Marchewki w transporterek, nie mieliśmy przy sobie tego, który jest w formie plecaka (następnym razem zabiorę!). Torebka okazała się bardzo przydatna :)
Marchewka nie była zachwycona tym spacerem, bo nad jeziorem było bardzo wietrznie, przez co woda była wzburzona, a żagle z hałasem falowały na masztach łodzi. To był nasz pierwszy i jedyny taki spacer podczas całego pobytu.
Po tak wytężonym dniu, przyszedł czas na odpoczynek. Wspólny, ma się rozumieć! Tylko fotograf nie mógł dołączyć ;)
Po krótkiej drzemce, mogliśmy udać się z O. na kolację. Nie taką zwyczajną kolację, bo urodzinową. I choć O. zawsze powtarza, że on urodzin nie obchodzi i nie chce całej tej otoczki, to ja nigdy nie uwierzę w to, że ktoś nie lubi dostawać życzeń. Albo tortu niespodzianki, ze świeczką na środku. Może niekoniecznie taką, jaka była na torcie O. czyli w postaci weselnej petardy ;) Myślę, że nie konsultując z nim tego wpisu, mogę tylko podpowiedzieć: tak, O. na pewno ucieszy się ze spóźnionych życzeń od Was :)
Niedziela
Niedzielny poranek wyglądał podobnie do sobotniego. Rude chciały dalej zwiedzać, więc od razu wypuściliśmy je na zewnątrz. Na Facebooku i Instagramie padły pytania o brak szelek i smyczy. Otóż nie było takiej potrzeby, mieliśmy ograniczony teren do dyspozycji, a Rude nie wykonywały żadnych gwałtownych ruchów. Zwykle napawały się zapachem roślin, obgryzały trawę lub wylegiwały się w słońcu. Jeśli oddalaliśmy się bardziej albo z jakiegoś powodu okolica mogła być niebezpieczna, wówczas Rude miały na sobie szelki i były ograniczone zasięgiem smyczy. I bardzo były z tego powodu niezadowolone ;) Wszystko zależy od temperamentu kota, jego charakteru, dlatego każdy sam powinien podjąć decyzję, na co i kiedy może pozwolić swojemu kotu.
Na naszym Instagramie (dołączcie jeśli chcecie być na bieżąco i oglądać dostępne tylko tam filmy i zdjęcia) znalazł się też krótki film z Rudymi.
Film zamieszczony przez użytkownika rudomi (@rudomi)
Po śniadaniu zdecydowaliśmy się z O. na basen, jacuzzi (zewnętrzne! :D) i saunę. Bez Rudych ;) Podejrzewam, że może nawet zostalibyśmy tam wpuszczeni z kotami, bo były z nami: w hotelowym holu i lobby, na hotelowym tarasie, w barze, i wszędzie na terenie przylegającym do hotelu. Myślę, że basen czy siłownia także stałyby dla Rudych otworem, gdybyśmy chcieli dostarczyć im tego typu atrakcji :)
Tego im oszczędziliśmy, ale przed wyjazdem bardzo chcieliśmy sfotografować je w uroczym hotelowym lobby, częściowo oszklonym, z charakterystycznymi (będącymi tam od wielu lat!) sarenkami w tle. Myślę, że Rude czuły się tam jak prawowici goście.
To były nasze ostatnie chwile w hotelu. Pierwszy i mam nadzieję nie ostatni taki wyjazd z Ryśkiem i Marchewką. Dlaczego? Odniosłam wrażenie, że stres który towarzyszył tej podróży został przyćmiony przez radość z eksplorowania, poznawania nowych zapachów i wszystkich innych dobrodziejstw mazurskiej przyrody.
Rysiek i Marchewka w hotelowym pokoju czuły się swobodnie. Marchewka już pierwszego dnia, zaraz po opuszczeniu transporterka, a Rysiek chwilę później. Kiedy spędzaliśmy czas razem z nimi w pokoju, były wyjątkowo towarzyskie. Rysiek cały czas podążał za stopami O. (to także jego ulubiona dyscyplina w domu), ocierał się o nasze nogi. Rude sprawiały wrażenie zrelaksowanych i myślę, że w dużym stopniu dlatego, że my byliśmy tuż obok. Dużą część tego wyjazdu spędziliśmy po prostu z nimi. I powoli przestaję sobie wyobrażać podobny wyjazd bez Rudych… :) Czas pokaże, jaką decyzję podejmiemy przed kolejnym takim wyjazdem, ale coś mi mówi, że oboje z O. (mimo że O. trochę cierpiał w jednym pokoju z kotami, jego alergią i astmą), bardzo chcielibyśmy to powtórzyć.
Atmosfera tego konkretnego miejsca czyli hotelu Mercure Mrągowo Resort & SPA, także była sprzyjająca. Obsługa hotelu bardzo sympatyczna, nikt nigdy nie zwrócił nam uwagi, że nie powinniśmy zabierać kotów w to czy w tamto miejsce. Wręcz przeciwnie, wszyscy witali nas z uśmiechem na twarzach, a niektórzy zatrzymywali się przy nas dłużej, opowiadając o swoich kotach. Jeśli jeszcze wahacie się, czy wspólny wyjazd jest dobrym pomysłem, możecie spróbować przekonać się o tym jako zwycięzcy konkursu, do którego Was serdecznie zapraszam!
Konkurs
Biorąc udział w konkursie, macie szansę wygrać pobyt podobny do naszego :)
Wystarczy umieścić na Instagramie zdjęcie swojego pupila inspirowane pobytem zwierząt w hotelach z hashtagiem #accor4pets, oznaczyć profil @accorhotels_polska na fotografii oraz zacząć śledzić ten sam profil na Instagramie. Dwóch zwycięzców otrzyma vouchery na weekendowy pobyt w hotelu, a wybierzemy ich razem z Zosią z Pies w Warszawie. Najprawdopodobniej zwycięzcy podzielą się na opiekunów dwóch różnych gatunków ;)
Konkurs trwa do 15 czerwca, więc nie zwlekajcie! Szczegółowy regulamin znajdziecie tutaj.
Wnioski
Jestem przekonana, że już je znacie :) W każdym słowie powyżej przeczytacie i w każdym (albo prawie każdym ;)) zdjęciu powyżej dostrzeżecie, że było warto! Na pewno bardzo poważnie weźmiemy pod uwagę kolejny taki wyjazd na urlop z kotami.
Chętnie poznam Wasze doświadczenia. Napiszcie proszę w komentarzach, czy Wy na wakacje / urlop zabieracie ze sobą swoje zwierzaki, w jakiego rodzaju podróże (krótkie, długie), jaki środek transportu wybieracie, w jakich miejscach się zatrzymujecie? Czy Wasze koty wychodzą na zewnątrz i w jaki sposób to organizujecie? Podzielcie się zarówno tymi dobrymi, jaki złymi wrażeniami.
A jeśli nie chcecie czekać na wyniki konkursu, zarezerwujcie swój pobyt w hotelu z futrami już teraz TUTAJ.
___
Wpis powstał we współpracy z Accorhotels.com.
___
Mój Salem chodził z nami tylko na Święta do mojej babci, ale od kiedy ma resztę ferajny to stał się strażnikiem porządku w domu, podczas nieobecności ludzi. Podobnie u mnie… Że miałam od małego trójcę to jedyna ich podróż to przeprowadzka z Łodzi do miasta pod Lublinem. Próby spacerów były, ale każdy cofał się do domu, jedynie Aleksij ciekawski ale potem go zagonić do domu było ciężko (nietykalski, a wołać można było…) Obecne młodziaki nie są zainteresowane. Amber wręcz się boi, bo został prawdopodobnie wyrzucony na ogrody działkowe skąd go mamy.
7 czerwca 2015 o 14:12 ·No i koniec ze spokojnymi kotami domowymi. Teraz bywanie w świecie i udział w Tańcu z Gwiazdami.
7 czerwca 2015 o 14:27 ·Co za fantastyczny wyjazd! Podziwiam, że mieliście odwagę puszczać je bez szelek. Wyglądają cudownie i bardzo szczęśliwe na trawie i pokoju hotelowym. Wyglądają jak wytrawni podróżnicy – aż trudno uwierzyć, że to ich pierwsza wyprawa. Ależ bym chciała tak podróżować z naszą kocią bandą. Ale nie wiem czy one by się odnalazły w podróży. Nie mówiąc o technicznej stronie zabrania sześciu kotów ze sobą :-)
7 czerwca 2015 o 16:09 ·Oglądanie tego wpisu to czysta przyjemność – zresztą jak zawsze u Was :-)
Wpis świetny, zachciało mi się wspólnego wyjazdu z futrzastymi, a przynajmniej z częścią. I byłaby to najszczęśliwsza rzecz w moim życiu gdyby koty chciały z nami jeździć. Ale raczej nic z tego. Bunia nie chce, bo jazda kojarzy jej się z wyjazdem do weta – a to jest samo ZUO, Lola lubi łazić po zewnętrzu, ale jazdy samochodem nie lubi (biadoli w niebogłosy, że ten potwór trzęsie i warczy). Jedyna nadzieja byłaby w chłopakach – Nilpert „nie sprawdzony”, tylko Hotei chyba by się dobrze czuł tam gdzie my jesteśmy (jedna niemal pięciusetkilometrowa podróż zniesiona przez niego spokojnie). Bałabym się jednak eksperymentować dłuższe i dalsze wyjazdy.
7 czerwca 2015 o 16:38 ·czy hotel mial dobre ogrodzenie? nie balas sie ze ci uciekna, jak je wypusciliscie z pokoju?
7 czerwca 2015 o 20:16 ·piekne zdjecia jak zawsze :)
Ogrodzenie było daleko, dzieliło nas od niego dużo terenu i krzaczków. Rude nie oddalały się, najpierw wybadaliśmy ich zachowanie, a potem wiedzieliśmy już, na co możemy im pozwolić, a na co nie. Każdy powinien podejść do tego indywidualnie.
7 czerwca 2015 o 20:30 ·Świetny wpis :)
Ja dziewczyny zabrałam tylko na święta do rodziców (półtora godziny pociągiem!).
7 czerwca 2015 o 20:48 ·Gdyby szelki były akceptowalne to można by myśleć o wyjeździe wypoczynkowym. Chociaż niewątpliwie nas to czeka, bo ich ani na pastwę przekarmienia („zobacz jaka jest głodna! miauczy! dam jej jeść – lepiej kiełbaskę czy serduszka? kilogram wystarczy?”) ani samych nie zostawię…
„Pastwa przekarmienia” :D Dokładnie, zawsze utyją pod czyjąś opieką!
7 czerwca 2015 o 20:51 ·Piękne fotki :) Gratuluję odwagi. Ja z moją CztroKotową Rodzinką nie dałabym rady, ale widać, że Marchewka i Rysiek to światowcy i podróże im nie straszne. :)
8 czerwca 2015 o 11:52 ·Gratuluję. Ja ze swoimi kotami wypusciłam sie dwa razy do dziadkówbi to w zimie, kiedy dom jest pozaykany. Niestety kot bywa nieobliczalny czasem. Osobiście byłam świadkiem ucieczki milusińskiego kota znajomej, którego by się nie podejrzewało, że może aż tak spanikować. Uciekł razem ze smyczą Ogrodzenie nie stanowiło żadnej przeszkody.
8 czerwca 2015 o 12:16 ·Super, że są takie miejsca. Jak w zesżłym roku przygarneliśmy Rudiego, a w tym roku czekają nas dwa wyjazdy i na razie nie wiem co będzie z kotem. Panikuję z tego powodu, bo kociak jest dla mnie jak dziecko i byle komu go nie zostawię.
8 czerwca 2015 o 21:02 ·Tym wpisem utwierdziłam się w przekonaniu, że z kotem można jechać na wakacje! :D
9 czerwca 2015 o 10:38 ·Mój kociak (Maniek vel Marian) co weekend albo co drugi jeździ razem z moim chłopakiem do jego albo moich rodziców. Grzecznie siedzi w transporterze i tak po 100 km dopiero głośnym miau wyraża swoje zniecierpliwienie. Tak jakoś przypada w tym samym momencie przychodzi czas tankowania, więc chłopak jest wygłaskany i czasem wyjęty z transportera, żeby mógł się rozprostować.
U jednych rodziców mieszkających w lesie może szaleć bez obaw bez smyczy, ale u drugich musi być na smyczy, bo ma tendencję do ucieczek – strasznie jest ciekawski, więc widok wolno chodzącego Mariana w hotelu raczej bym nie uświadczyła, bo niczego się nie boi i pewnie biegałby jak oszalały :)
Mam tylko pytanie – co z kuwetą? Zabraliście ze sobą, czy hotel razem z miskami zapewnił ją Rudym? :) Osobiście Marian posiada ze względu na częste podróże 3 kuwety w każdym z rodzinnych domów. Ale trudno mi sobie wyobrazić wożenia wielkiej piaskownicy w samochodzie :)
Ja ze swoją Daszą podróżuję po Polsce od małego. Na początki troszkę płakała w samochodzie a teraz cichutko się relaksuje w trakcie jazdy i czasem wychodzi pospacerować i popatrzeć co za oknem się dzieje. Nie ma z nią najmniejszego problemu. Do każdego pokoju hotelowego przyzwyczaja się w ciągu 10-15 minut. Nigdy nie miałam problemu ani z kuwetą w hotelu ani z jakąkolwiek szkodą spowodowaną przez Daszkę. Kot idealny jednym słowem. Czasem podróże są męczące bo z Poznania do Karakowa kawałek jest ale nie ma problemu. Kota potrafi nawet w trakcie postoju załatwić się w kuwecie znajdującej się w bagażniku auta.
9 czerwca 2015 o 10:44 ·Polecam podróżowanie z kotami – to nic strasznego!
Podczas wyjazdu Nasza ‚córeczka’ zostaje z ‚Babcią”:D Ostatnio po 2 tygodniach nieobecności, musiałam zważyć Tulkę, bo nie moglam uwierzyc, ze nie przytyła 10 kg :D (odzwyczaiłam się ogladania mojej ‚Kruszynki ‚ 128 razy dziennie..i ZAPOMNIAŁAM jaka jest ogromna ;P Niestety u Nas wspolny wypad odpada.. Tulka. musialaby chyba dostac leki nasenne, bo zwykla 10 min wyprawa samochodem do weta jest dla niej .. ( I dla MNIE) największą torturą i wiąże się to z ogromnymi nerwami.
A Wasze zdjęcia są wspaniale podziwiam talent O, i mam nadzieje ze kiedys również dojde do takiej perfekcji ;-) Podziwiam i zazdoszcze wakacji z ‚dzieciakami’! :)
10 czerwca 2015 o 22:35 ·Zdjecia-rewelacja!
11 czerwca 2015 o 15:22 ·Swietna relacja! Niezla miałam lekturę.Marchewko-szacun dla twojej odwagi.
Pojechaliśmy z kotami raz. Monsz miał wyjazd służbowy do ośrodka wypoczynkowego firmy, a jego kierownik wyraził zgodę na koty. Stres był niesamowity. Łaciatku się szybko zaadaptował, zwiedzał, oglądał. Natomiast Rudziszon śpiewał po nocach, choć ma prawie 10 kilo kota wyskakiwał na okienko w łazience. I chował się po kątach na zasadzie „schowam głowę, a że tyłek wystaje to i tak przecież kota nie widać”. Żal było na niego patrzeć i skróciliśmy pobyt (Roodzielc nie jadł, nie pił, nie kuwecił), choć mogliśmy zostać parę dni dłużej. Tym bardziej podziwiam Łaciatku i Marchewunię.
14 czerwca 2015 o 06:55 ·Od dłuższego czasu przypatruję się Rudym, do tej pory z daleka, ale tym razem postanowiłam przerwać zmowę milczenia i się ujawnić ;)
18 czerwca 2015 o 11:10 ·Może skłoniła mnie do tego refleksja własna, że za niecały rok będę miała wreszcie swoje własne, wymarzone i z dawna wyczekane Futrzaste, a może dlatego, że zebrałam się na odwagę, żeby powiedzieć Wam, że w chwilach melancholii i tęsknoty za futrem na każdym możliwym meblu i cudownie ciepłym, mruczącym ciężarze znajdującym się w najmniej odpowiedniej chwili w miejscu starannie wybranym i przemyślanym pod każdym możliwym kątem (dosłownie i w przenośni ) według zasad kociej logiki, Wasz blog przychodzi mi z pomocą.
Bo ciężko się nie uśmiechnąć na widok Marchewki skamuflowanej sprytnie w rudej torebce. Albo okazałej sylwetce Rysia ostrożnie badającego nowe otoczenie…zza progu hotelowego pokoju :)
Jesteście źródłem mojego pocieszenia w trudnych, (jeszcze, ale już niedługo, mam nadzieję) bezkocich chwilach.
Dziękuję!
Nie no, uwielbiam Was! ;) Super opis, Rude są wspaniałe. :)
23 czerwca 2015 o 21:32 ·Super wpis <3 Zdjęcia piękne <3 Fifi i ja pozdrawiamy i ślemy causy!
26 czerwca 2015 o 19:05 ·Ja zabieram swoją kotkę Ditę ze sobą wszędzie. Mimo że zaczynała jako (dorosły, 4-letni) kot ze schroniska, absolutnie przerażony światem zewnętrznym, teraz jest już (prawie) odważną podróżniczką. Przejazdy samochodem znosi dobrze, nawet te parogodzinne, ale pod warunkiem, że transporter jest otwarty a ona na szelkach może łazić po aucie. Najczęściej podróż spędza leżąc na tylnej półce samochodu. No i obowiązkowo koło transportera stawiam małą kuwetę – coby kot i ja był spokojny. Myślę, że zabieranie kota ze sobą wiąże się z o wiele mniejszym stresem, niż gdybym miała ją zostawiać w domu. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte i Dita każdą moją nieobecność bardzo przeżywa. (kiedyś zostawiłam ja pod opieką mojej znajomej – po moim powrocie Dita tuliła się do mnie i przez 3 dni nie odstępowała mnie na krok, a podczas mojej nieobecności podobno nie bardzo chciała jeść i była strasznie osowiała). Także teraz każde miejsce w Polsce odwiedzamy razem, ale spacerki na szelkach przechodzą jedynie wcześnie rano, kiedy nie ma jeszcze dużo ludzi i co gorsza, psów. Chociaż i tak Dita z każdym wyjazdem jest coraz odważniejsza.
11 sierpnia 2015 o 19:53 ·[…] hop na blog […]
6 października 2015 o 15:11 ·Niesamowity wpis :) szkoda, że dopiero teraz go znalazłam
18 marca 2017 o 23:26 ·To ja biorę moją Lunę i jedziemy do jakiegoś hotelu :D
12 września 2017 o 12:09 ·Nasz Leoś zrobił wypad w naszym towarzystwie nad morze….był to drewniany domek ale już od pierwszego dnia miał ochotę na spacery. Teraz bierzemy pod uwagę wizytę w hotelu i…. SPA
20 września 2018 o 10:36 ·Kitekat? Serio?
14 sierpnia 2019 o 16:23 ·Czy tylko taki „product placement”?
Jeśli chcielibyście wyjechać z kotem na wakacje to serdecznie zapraszamy. Nasze miejsce jest przyjazne dla zwierzaków. Sa konie, koty, psy, dzika zwierzyna z lasu i przy odpowiednim wytyczeniu przestrzeni towarzystwo się dogaduje :) http://www.koloniamazurska.pl
17 grudnia 2019 o 13:28 ·wszystko super, tylko… Kto karmi kota kitecatem? :( :( :( to najgorsze moæliwe jedzenie…
23 września 2022 o 17:15 ·