Bardzo chciałabym ograniczyć do minimum ilość gadżetów z kocim motywem w moim domu. Reguła jest jednak taka, że im więcej ich u mnie w domu, tym chętniej i częściej obdarowują mnie nimi inni.

Chęć ograniczenia nie wynika z tego, że takich gadżetów nie lubię. Ja miałabym ich nie lubić? Ja, której źrenice na zakupach chyba przyjmują kształt kota i przez ten „klucz” poruszają się po wszelkich witrynach sklepowych, rejestrując tylko odpowiednio wyprofilowane przedmioty?

Granicę postawić chcę tylko ze względu na dobro i zdrowie psychiczne moich gości. Nie dość, że już od progu witają ich koty, te bardziej ruchome, namolne i towarzyskie, to ze ścian, półek i blatów gapią się na nich te statyczne. Namalowane, wydziergane, z czegoś uformowane. Choć pozbawione motoryki, nie mniej natrętne niż dwójka kręcąca się pod nogami. Powitalnie świdrujące wzrokiem każdego, kto przekroczy próg naszego domu.

No ale w ostateczności goście są u nas tylko przez chwilę, a mnie kocie motywy robią w domu nastrój. Do tego dobrego nastroju przyczyniły się ostatnio trzy kolejne przedmioty z kocim akcentem.

Pasek do aparatu
Wiedzieliście, że ten pasek przy lustrzance można sobie wymienić? Nie tak dawno temu trafiłam na amerykańską stronę, która oferuje różnokolorowe paski w rozmaite wzory. Prawie w tym samym czasie odezwała się do mnie Alicja, która robi takie paski w Polsce. A wśród nich – uwaga – rudy w czarne koty! I choć ja powinnam mieć czarny w rude koty (takiego nie ma jeszcze w ofercie), to ten, który przysłała mi Alicja, i tak robi swoje. Wiecie jakie to fajne uczucie afiszować się ze swoim kotolubstwem podczas robienia zdjęć w plenerze? W tak wyrafinowany naszyjnik możecie wyposażyć się w A-LAB. Zaglądajcie też na ich FB, pewnie stamtąd najszybciej dowiecie się o nowych wzorach.

Chciałam Wam pokazać ten pasek między innymi dlatego, że osoba, która mi go podarowała, to ktoś więcej niż projektantka fikuśnych pasków do aparatów. Alicja dzieli dom (a właściwie dwa domy) z czterema własnymi kotami, a ponadto dokarmia okoliczne koty wolno żyjące. Poprosiłam Alicję, żeby opowiedziała mi o swoich kotach. Zobaczcie sami, co napisała:

Futrzatych jak wspomniałam jest sztuk 4. Aktualnie (i raczej docelowo już na zawsze) mieszkaąa podzielone na dwa domy ze względu na remont, moją zaawansowaną astmę i kosmiczną alergię, ale i też niestety tzw. konflikt charakterów.

Spis kocich lokatorów – w kolejności wg wieku od najstarszego do najmłodszego ;)

Toffee
kotka tricolor
wiek: 9 lat

znaki szczególne: tricolor a raczej multicolor, ma wszystkie możliwe kolory kociego futerka – od czerni, przez brąz, ciemno-szary, szary prążkowany, szary nakrapiany, szaro-beżowy, piaskowy, kremowy, beżowy, jasno-rudy, ciemno-rudy, rudo-prążkowany, aż po zupełnie biały.

Rodowita Gdańszczanka, adoptowana z ogłoszenia, gdzie objęta była ścisłą rezerwacją i aby ją dostać trzeba było nieźle narozpychać się w kolejce ;) Przez większość życia wychowywana na rozpuszczoną jedynaczkę, przeżyła życiową rewolucję, gdy rok temu dołączyła do niej prawdziwa kocia miniatura z ADHD (Mycha).

Toffina mimo nadprzeciętnej inteligencji (między innymi rozumie sporą ilość ludzkich słów i potrafi pływać) ma niestety trudny charakter i poza towarzystwem Mychy, nie toleruje innych kotów. Od czasu sterylizacji znacznie przybrała na wadze mimo ścisłej weterynaryjnej diety, przez co, w połączeniu z bardzo puchatym futerkiem, wygląda trochę jak kocia kula ;)

Toffina lubi: spać, być głaskana i przytulana – na rękach mogłaby być noszona praktycznie 24h/dobę przez 7 dni w tygodniu, uwielbia być czesana – i tu nie ma znaczenia czym, może być to szczotka, grzebień, ale też cokolwiek innego przypominającego w choćby szczątkowej formie szczotkę np. pędzelek czy pilniczek do paznokci (!) – ważna jest sama czynność gładzenia futerka. Toffina uwielbia także spacery w deszczu po swoim tarasie i późniejsze wycieranie ręcznikiem, ubieranie w zimowe kubraczki i ogólnie pojęte nakrywanie grzbietu różnymi tekstyliami. Lubi i chętnie pozuje do zdjęć – zwłaszcza gdy rozwijam tło fotograficzne -pojawia się wtedy na nim jak spod ziemi :D Jest wielbicielką gotowanych filetów z dorsza i tzw. kocich kabanosów, za które oddałaby chyba wszystko.

Toffina nie lubi: kiedy jej miseczka jest pusta, przynajmniej 6 razy w ciągu dnia sprawdza czy stan miski się nie zmienił z pustego na pełny, na minimum godzinę przed porą karmienia głośno domaga się jedzenia a kiedy to nie skutkuje, w ramach protestu głodowego kładzie się na plecach na środku kuchni, utrudniając tym samym wszystkim domownikom poruszanie się po niej. Toffi nie znosi gości w domu – zwłaszcza tych o donośnym i energicznym głosie, nie lubi dzieci – zwłaszcza małych – gdy słyszy ich głos zaczyna warczeć zupełnie jak pies i chowa się w najdalszy kąt mieszkania.

Piko
czarno-brutnatna kotka
wiek: ok. 6-7 lat

znaki szczególne: lekki niedowład lewej cześci ciała, zaburzenia koordynacji ruchowej ze szczególnym uwzględnieniem miednicy i tylnych łapek

Prawdziwy koci hardkorowiec – urodziła się z kocim porażeniem mózgowym, porzucona przez swoją kocią mamę, z drobną pomocą życzliwej pani z pobliskiej restauracji, wychowała się w trudnych warunkach na jednym z gdyńskich podwórek, gdzie przez połowę swego życia żyła w dużym kocim stadzie, bez żadnego dachu nad głową i na szczątkowych racjach żywnościowych.

Przeżyła co najmniej 3 zimy z temperaturami poniżej -20 stopni i zaspami śnieżnymi większymi od niej samej, mimo swojej niepełnosprawności była prawdziwą kierowniczką stada, jako jedyna stawała do walki z ogromnymi mewami w obronie swojego terytorium. W tym roku, w związku z tym iż część jej podwórka przeobraziła się w wielki plac budowy, podjęliśmy decyzję o zabraniu jej do domu, gdzie świetnie się odnalazła, praktycznie już pierwszego dnia.

Piko lubi: spać na najbardziej miękkiej części łóżka, głaskanie – zwłaszcza po pyszczku, buszowanie w zielniku na parapecie, gdzie namiętnie „przycina” różne zioła, zabawy ze sznureczkami i grzechoczącą myszką, puszkowaną karmę super premium – najlepiej z łososiem.

Piko nie lubi: swojego domowego towarzysza Krupka, którego najpierw zaczepia, a następnie bije i ucieka ;), wybiórczo wyselekcjonowanych gości w domu, dotykania lewej tylnej łapy (tej z największym niedowładem) – miauczy wtedy bardzo głośno i złowrogo, po czym każdy „śmiałek” zostaje pobity, być podnoszona a tym bardziej brana na ręce, odbicia siebie samej w szybach lub kaflach-uznaje każde z nich za wroga na którego należy głośno namiauczeć, aby natychmiast zniknął.

Krupek
czarno-biały kocurek
wiek: ok. 3-4 lata

znaki szczególne: bliznowcowe uszkodzenie lewego oka i zaćma, prawdopodobnie po przebytym katarze kocim lub innej chorobie wirusowej, przez co Krupek niestety nie widzi w pełni.

Pojawił się nagle na podwórku, gdzie dokarmiamy wolno żyjące stadko, późną wiosną tego roku. Nie wiemy skąd przybył, jako że koty na „naszym” kwartale, ale i w okolicy,

są nam w większości znane. Początkowo bardzo nieufny, podchodził do jedzenia kiedy wszystkie inne koty już zjadły, a my oddaliliśmy się od „karmnika” na parę metrów.

Uznany został wtedy za kotkę w zaawansowanej ciąży (z racji swojego okrągłego brzucha ;P) więc tym samym wytypowany został do złapania na „cito”. Niestety, mimo nadludzkich wysiłków i wielu wypróbowanych metod, każda próba odłowienia kończyła sie fiaskiem, gdyż Krupek bardziej zainteresowany był zabawą niż wejściem do klatki-łapki, nawet wtedy, gdy w jej wnętrzu stały najbardziej wymyślne smakołyki! Po niemal 3 tygodniach regularnego karmienia i związanego z tym rytuału przeżyliśmy szok, gdy zupełnie niespodziewanie zaczął podchodzić do nas na wyciągnięcie ręki i jadł razem z resztą kociego stada. Mniej więcej tydzień później prawda wyszła na jaw, gdy M. przypadkiem go głasnął. W kocie uruchomił się wtedy po prostu prawdziwy program „dom”: mruczenie, przytulanie, głaskanie-bez końca(!), zabawy, radosne pomiaukiwanie i „gruchanie” – kot nie chciał nas puścić do domu! Wydało się także i to, że Krupek nie jest wcale kotką w ciąży a… wykastrowanym kocurkiem z kilkoma dodatkowymi kilogramami :P Już wtedy wiedzieliśmy, że ten kot po prostu nie może zostać na podwórku. Od niemal 3 tygodni jest u nas i toczy zacięte walki podchodowe z Piko ;) Póki co żadne z nich nie zamierza się niestety poddać.

Krupek lubi: głaskanie i leżenie na kolanach, przewracać się na podłogę, gdy jest głaskany i robić tzw precelki – zwija się w kulę i mocno przyciska do pysioka łapkami przednimi swoje tylne łapki, lubi siedzieć w oknie i obserwować ulice i drzewa – zwłaszcza w czasie wiatru, saszetki z karmą -wieczorem domaga się ich bardzo natarczywie a gdy nie dostanie – obraża się i siedzi sam w drugim pokoju, koncerty wieczorne – chodzi wtedy po całym mieszkaniu i wydaje z siebie całą gamę różnych dźwięków, zabawy zakrętkami od butelek, spanie na poduszce na krześle (na którym ledwo się mieści) lub na komodzie.

Krupek nie lubi: przyczajonej za rogiem Piko, odkurzacza, przed którym chowa się pod łóżko, podkładania mu miękkich kocyków w miejsca, które sobie upodobał do spania, zamkniętych drzwi do innych pomieszczeń – wpada wtedy w histerię, miauczy i drapie, dopóki nie będzie w stanie wejść i sprawdzić co znajduje się za drzwiami.

Mysia (Mycha)
czarna jak smoła (również dziąsła i pazury ma czarne!) kociczka
wiek: ok 13 miesięcy

znaki szczególne: miniaturowe gabaryty, mimo tego iż jest dorosłym kotem – wygląda jak przerośnięte 3-miesięczne kocię, poza tym jak już wspomniałam ma wszystko czarne – poza kilkoma białymi włoskami na mostku ;)

Mycha, podobnie jak Krupek, pojawiła się nagle i nie wiadomo skąd. Było to rok temu, w pewien październikowy wieczór. Jak co dzień przyszliśmy karmić na „nasze podwórko” koty, było już ciemno, a że nie ma tam zbyt dużo źródeł światła, to korzystamy z pomocy latarenek campingowych, które jednak mimo sporej mocy nie są w stanie oświetlić wszystkiego. W każdym razie, szłam zebrać miski do mycia z punktu nr 2 i tradycyjnie zwoływałam resztę naszej gromadki „kici-kiciując” głośno. Wtedy też z wiaty śmietnikowej, dziarskim i radosnym krokiem wytoczyło się do mnie z uniesionym do góry ogonkiem kocię w wieku ok. 2 miesięcy, które początkowo pomyliłam z racji ciemności z jednym z naszych kocurków rezydentów, który także jest niewielkich gabarytów. Szybko jednak okazało się, iż to nie Bąbel, a małe kocię, które zdążyło podejść do mnie już całkowicie blisko, zaczęło cały cykl podskoków, mruczenia, przymilania się i w momencie gdy tylko kucnęłam – wskoczyło mi na kolana! Działać trzeba było szybko, nawet do końca nie przemyśleliśmy wtedy co robimy (a mieszkaliśmy wtedy jeszcze w wynajętym mieszkaniu, w którym nie można nam było trzymać zwierząt). M. pobiegł na górę po transporter i po skończonym karmieniu zabraliśmy kocię do naszego znajomego który jest wetem. Okazało się że to kociczka, której wiek poprawnie oszacowaliśmy na ok. 9 tygodni i że poza spora ilością pcheł, nic jej nie dolega. Postanowiliśmy zabrać ją do domu i ukrywać przed właścicielem mieszkania, do czasu gdy znajdziemy jej stały dom. Jak się potem bardzo szybko okazało – nie było szans, abyśmy ją oddali :] Mycha pokochała nas jeszcze szybciej niż my ją. Już pierwszej nocy, wgramoliła się do naszego łóżka i spała przytulona pomiędzy mną i M. a kiedy w kolejnych dniach urzekała nas całym wachlarzem najbardziej wymyślnych kocich zachowań, zrozumieliśmy, że jest to kot, którego po prostu los nam zesłał w prezencie :) Została więc z nami, ale przeprowadziliśmy ją wtedy „tymczasowo” do moich rodziców (gdzie była już Toffina) i jak się okazało, był to strzał w 10-tkę. Początkowo nie obyło się bez bójek i kilkudniowego „focha” w wykonaniu Toffee, ale potem poszło już gładko. Aktualnie nie śpią może razem, ale są dobrymi koleżankami, wiele rzeczy robią wspólnie, a Mycha powiela te najbardziej praktyczne umiejętności od swojej starszej przewodniczki :) Dogadały się tak dobrze, że w tym układzie raczej pozostaną razem u moich rodziców (na szczęście mieszkających parę ulic dalej od nas).

Mycha lubi: zabawy – w każdej formie i jak najwięcej, jest kotem z ADHD (dlatego ma mało porządnych zdjęć – po prostu nie ma opcji, aby jej zrobić klasyczny portret), głaskanie – mruczy wtedy tak głośno, że słychać ją w innym pokoju ;P, zakopywanie się pod kołdry, koce, czy też leżące na sofie ubrania – traktuje je jak idealne miejsce do spania, lubi też spanie na najwyższej szafie w mieszkaniu, owoce i warzywa – w każdej formie! – są dla niej idealnymi zabawkami (notorycznie kradnie z siatek buraki i ziemniaki, które turla po całej kuchni), jest fanką filmów ze Stevenem Seagalem – zawsze kiedy w tv pojawia się Steven Seagal, Mycha siada przed telewizorem i „łapie go” łapkami, kocha śmietanę i jogurty, które namiętnie kradnie z pustych kubeczków, i o które zawsze prosi, gdy ktoś z domowników zabiera się za ich konsumpcję.

Mycha nie lubi: być noszona na rękach (chyba że ma na to wyraźną ochotę) – szybko się niecierpliwi i wygina, wydając z siebie wtedy rozmaite dźwięki, często przypominające gdakanie kury ;P, obcych w domu – chowa się wtedy w najdalszym zakamarku mieszkania, transporterów – kojarzą jej się z wyjazdem do weterynarza (od czasu sterylki), wazonów z kwiatami – kiedy tylko pojawi się jakiś w domu, od razu jest przewracany, karmy na bazie ryby – w każdej postaci, niektórych form zabaw gdy Toffee staje się niekoleżeńska, przyczaja się i uderza ją łapą.

Toffina z Mychą są kontrolerami jakości wykonanych pasków – regularnie buszują w workach i kartonach z gotowymi zapasami. Krupek i Piko natomiast to prawdziwi marketingowcy – uwielbiają „pomagać” w robieniu fanpejdżu na FB i w przygotowaniu packshotów z paskami. Krupek zwykle wpycha się na kolana jak siedzę przy komputerze i rozkłada tak, że blokuje dostęp do klawiatury a nawet i ruchy rąk :S U Piko w tym samym czasie włącza się faza zazdrośnika-namolniaka i drze się w niebogłosy domagając się głaskania – co ciekawe taki obraz ma miejsce zawsze kiedy przygotowuję zdjęcia pasków akurat. Myślę, że to taki rodzaj strategii i próba przeforsowania własnych pomysłów na paski.

Dodam jeszcze, że Alicja prowadzi dziennik pogodowy. Pogodę zapisuje ze względu na wolno żyjące koty, którymi się opiekuje. Znajomość pogody ułatwia jej i innym karmicielom (bo to podobno dość powszechne wśród karmicieli) podejmowanie różnych praktycznych decyzji – na przykład tej, czy zostawiać miski z jedzeniem pod dachem czy na zewnątrz przy kocich domkach. Sam dziennik pogodowy pozwala na porównywanie warunków pogodowych i temperatur z zeszłymi latami, oszacowanie kiedy nadejdą zimne dni i wcześniejsze odpowiednie przygotowanie, chociażby przez stopniowe zwiększenie racji żywieniowych. Jakie to wspaniałomyślne! Bardzo lubię, kiedy ktoś mnie czymś zaskakuje, a to się Alicji naprawdę udało :)

Niestety nie udało mi się spotkać z Alicją podczas mojego pobytu w Gdańsku w miniony weekend, ale jestem pewna, że kiedyś to nadrobimy.

Skoro jesteśmy przy Gdańsku…

Kot z chińskiej porcelany
Z tym kotem wróciłam właśnie z Gdańska. Razem z O. zatrzymaliśmy się u Marty, która zapraszając nas do siebie, bardzo ryzykowała. Ryzykowała tym, że trud naszej obecności będzie nie do zniesienia, bo to było nasze pierwsze spotkanie face to face. Jednak już na miejscu wspominała coś o cenach pobliskich hoteli, więc chyba na ewentualność naszych przenosin też była przygotowana ;). Martę poznałam dzięki blogowi, to ta zdolna dziewczyna, która podarowała całą masę swoich fantastycznych purrfidnych fantów na aukcję podczas urodzin bloga. Kotokształtnych lub w kocie wzory, rzecz jasna. Jeśli będziecie szukali prezentu dla kogoś takiego jak… my wszyscy tutaj, zajrzyjcie do Marty. Albo kupcie pasek w A-LAB. Macie wybór :)

Kot z chińskiej porcelany, którego dostałam od Marty, nie pochodzi z jej kolekcji. Przywiozła go nie skądinąd jak z dalekich Chin. Powieszony przy wejściu ma przynosić szczęście. Przynajmniej to materialne, bo podobno odpowiada za obecność pieniędzy w domu. U nas jeszcze nie zdążył zawisnąć nad drzwiami. Chyba boimy się konsekwencji.

Nie, nie jest to zabawka dla kota…

Rękawica kuchenna
Tę sprezentowała mi Kasia. Przywiozła ją z Nowego Jorku i podarowała mi, bo swój egzemplarz kupiła za oceanem już wcześniej. Ja do tej pory nie miałam żadnej rękawicy w kuchni, więc zawartość piekarnika wyciągałam przy pomocy kuchennej ścierki, ryzykując poparzeniem swoich niezgrabnych paluchów. Teraz będę mogła poruszać się w kuchni z większą gracją. A na pewno z mniejszym ryzykiem.

I nie, nie jest to początek pracy nad ciastem marchewkowym ;)

Wydaje mi się, że mój dom wciąż jeszcze dużo pomieści, a moi goście… moi goście dużo zniosą.

Komentarze 22

  1. kasiaj85

    aaaaaaaaaaa… popłakałam się… przez opowieść Alicji o jej Kociej Gromadce przebija taka czułość i miłość, że aż się miło na serduchu robi! A kocie gadżety zdobią także mój dom :)))

    20 października 2012 o 21:06 · Odpowiedz
    1. Marta

      To tak jak ja, wzruszają mnie te kocie historie i dobre serca ludzi

      20 października 2012 o 22:16 ·
    2. Magda, rudomi.pl

      kasiaj85 – mnie też bardzo wzruszyła opowieść Alicji, właśnie dlatego bardzo chciałam się nią z Wami podzielić.

      29 października 2012 o 22:10 ·
  2. Marchew z tą rękawiczką wygląda jak z torebką od Szanel :D Załóż jej bloga szafiarskiego ;)

    20 października 2012 o 21:06 · Odpowiedz
    1. Magda, rudomi.pl

      Marchewka ma za mało ciuchów jak na szafiarkę ;)

      29 października 2012 o 22:10 ·
  3. Villk

    Uwielbiam to w jaki sposób prowadzisz bloga i piszesz o kotach. Uśmiana do łez. Pozdrawiam!

    20 października 2012 o 21:09 · Odpowiedz
    1. Magda, rudomi.pl

      Dziękuję kochany Villku :)

      29 października 2012 o 22:11 ·
  4. O jaaa! Chyba sobie zrobię prezent na urodziny, bo ten pasek jest ekstra :)
    Wszystkie koty są cudne, choć pod względem historii najbardziej za serducho chwyta Piko, a za futro oczywiście multicolorka :))
    Fajnie, że się poznałyście z Purrfidious. Mój zegar odmierza czas zarzutu, oprócz momentów, kiedy Pan Kot łapą zmieni bieg wskazówki ;) Rudy urodzinowy kubek też się spisuje zgodnie z przeznaczeniem :)

    20 października 2012 o 21:30 · Odpowiedz
  5. Anakonda

    Uwielbiam czytać Twojego bloga, chyba się zakochałam w twoich Rudych. Ja jestem świeżą posiadaczką kociczki black&white. Czy dobrze wywnioskowałam, że Alicja jest z Gdyni? Pozdrowienia

    20 października 2012 o 22:59 · Odpowiedz
    1. Magda, rudomi.pl

      Bardzo dziękuję :) Alicja faktycznie jest z Trójmiasta. Pozdrawiam ciepło!

      29 października 2012 o 22:12 ·
  6. Zemfiroczka, cieszę się, że purrfidia się sprawdzają. Jak składam zegary to wypraszam koty z pokoju, bo wskazówki bardzo zachęcają do dziamdziania ich ;D

    Magda- zawieszaj natychmiast maneki neko w przedpokoju, dobrobyt nie może czekać!

    20 października 2012 o 23:43 · Odpowiedz
    1. Zegar wisi nad szafką, a na szafce ostatnio często rezyduje kot, bo leży tam miękki kocyk. A gdzie kocyk tam futro. Więc zdarza się, że pacnie łapą,a ja później muszę zaklinać czas ;)

      22 października 2012 o 23:08 ·
  7. Alicia

    Anakonda-tak,zgadza się jestem z Gdyni :)
    Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Futrzate też dziękują i pomrukują do Was radośnie :)

    21 października 2012 o 07:48 · Odpowiedz
    1. Anakonda

      Miło mi Alicio bo ja też jestem gdynianką. Fajnie spotkać krajankę na FB. Twoje futrzaki są urocze a to co dla nich robisz godne podziwu. Pozdrowienia

      21 października 2012 o 17:15 ·
  8. Stylizacje

    Widziałam soczewki kotowe-może masz zapotrzebowanie? ;)

    21 października 2012 o 12:25 · Odpowiedz
    1. Magda, rudomi.pl

      Yyy, to byłoby już przegięcie na moje oko ;)

      29 października 2012 o 22:13 ·
  9. aniatka

    Alicjo,
    Świetna, wzruszająca opowieść o kotach. Dziękuję :-)
    Równie piękna M przytulona rękawicą…

    22 października 2012 o 17:02 · Odpowiedz
  10. Caroline

    Witam !
    Oglądając pytanie na śniadanie dowiedziałam się o tych wspaniałych kotach .
    Obcując z kotem ryzykujemy tylko to ,że możemy stac się wewnętrznie bogatsi .. Sama jestem właścicielką liliowego Filemona , od którego ślę głaski dla Ryśka i Marchewy :)
    Blog nie zostanie mi na pewno obcy .

    9 listopada 2012 o 10:04 · Odpowiedz
    1. Magda, rudomi.pl

      Witaj Caroline! Bardzo mi miło, że tutaj jesteś :) To co napisałaś to święta prawda, zgadzam się w pełni. Dziękujemy za głaski, które odwzajemniamy. Tak więc głaski dla Filemona, a dla Ciebie serdeczne pozdrowienia :)

      10 listopada 2012 o 12:20 ·
  11. mamina kocina

    świetne zdjęcia,świetny tekst,jako właścicielka(jakoś dziwnie mi te słowo brzmi,czy można być właścicielem żywego stworzenia,pachnie mi to niewolnictwem)2 kocurków, pana z zagrody wiejskiej trzylatka i małego miejskiego ulicznika ,znalezionego przy kiosku z gazetami ,który miał być oddany w dobre ręce(jakby moje były złe!)uroczyście ślubuję propagować ideę kociarstwa i czytać z sympatią i uśmiechem wasz koci blog

    9 listopada 2012 o 12:08 · Odpowiedz
  12. Magda, rudomi.pl

    W przypadku kotów słowo „właścicielka” zamieniłabym na przykład na „służąca” albo „personel” czy „serwis karmiąco-sprzątający”… albo po prostu na „opiekunkę” :) Witamy u nas, dziękujemy za miłe słowa i serdecznie pozdrawiamy!

    10 listopada 2012 o 12:22 · Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*