Ostatnio krąży w internecie obrazek, który mówi całą prawdę o awokado.
Od razu pomyślałam, że mam w domu siostrę rodzoną awokado. Marchewkę.
Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, ale teraz dostrzegam tu cechy hazardu. Obie sytuacje obarczone są ryzykiem, ale wygrana wszystko rekompensuje. Jeśli uda Ci się trafić. Jeśli nie, będziesz próbować dalej. W końcu hazard uzależnia.
Piękne :)
14 kwietnia 2014 o 13:18 ·Hazard bardzo uzależnia, fakt. Jednak ta kocia odmiana hazardu cechuje się bardzo dobrymi w skutkach uzależnieniami. Zdecydowanie warto jest kilka razy zaryzykować, aby móc w końcu posmakować tego cudownego ciepła (toż kot – czy to mniejszy, czy też większy – to kaloryfer. Albo termofor, zależnie od wcześniej wspomnianych rozmiarów), zanurzyć swoje dłonie w jedwabistej sierści, aż w końcu usłyszeć rozkoszne mruczando napływające do naszych uszu. Brzmi jak bajka i do niej można również te doznania porównać.
Chciałabym zauważyć coś – bez żadnej złośliwości oczywiście. Pan Ryszard ma sierść (według mojej obserwacji ze zdjęć), która się troszeczkę nastrasza, aczkolwiek nie wiem czy to dobre określenie. Nasz Ziomek też kiedyś taką miewał. Zmartwiłam się, w końcu Ziom zawsze miał cudownie aksamitną sierść. Co usłyszałam od weta? „To z powodu nadwagi”, odpowiedział bezpardonowo. Aha, czyli trzeba zacząć dbać o linię! Rzeczywiście, kiedy nasz kotowaty przestał ciągnąć brzuch po podłodze, to wróciło wyżej wspomniane arystokrackie i gładkie owłosienie.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne posty,
14 kwietnia 2014 o 13:36 ·http://www.jak-pies-z-kotami.blogspot.com
Co do hazardu – najlepiej cierpliwie czekać na „wygraną”, nie próbując jej przyspieszyć ;)
14 kwietnia 2014 o 23:08 ·Jeśli chodzi o futro Ryśka to faktycznie wygląda ono tak sobie, jest jakby posklejane, a nie idealnie gładkie i aksamitne. Żaden z wetów jednak nie podał mi przyczyny (morfologia nic nie mówi), ale ja też podejrzewam, że to może być z powodu Ryśkowej tuszy. Tylko jak go odchudzić? Jak Tobie się to udało? Ja chyba zacznę od ukrywania jedzenia w różnych zakamarkach, żeby trudniej było mu się do niego dostać i żeby nie jadł w sposób łapczywy, tylko po jednym chrupku. Wszelkie rady bardzo mile widziane!
Przez pół roku byłam domem tymczasowym, więc małe pełne energii kociaki zdecydowanie ruszyły Ziomkowy tyłek i zmusiły go chociaż do uciekania przed zaczepkami. Teraz jest trochę trudniej utrzymać wagę, widać lekko zaokrąglony brzuszek, jednak i tak jest o niebo lepiej. Laser na pewno sporo pomógł, chociaż była to raczej taka tajna broń, kiedy nie dało się go namówić na gonienie wszelakich wędek (zazwyczaj podążał za nimi wzrokiem, a wysiłek fizyczny ograniczał się do obrócenia na drugi bok czy też pacnięciem łapką).
14 kwietnia 2014 o 23:28 ·I przede wszystkim ograniczenie jedzenia – mam tu na myśli zmniejszenie porcji oraz wyeliminowanie tych zbędnych (na przykład ja miałam w zwyczaju podawać drugie śniadania i potajemne podwieczorki, bo „ja w domu głodnych zwierząt mieć nie będę!”). Mimo, że wiele osób proponuje więcej posiłków, ale mniejszych, to ja konsekwentnie podaję dwa. Rano puszka (nie cała), wieczorem susz. Czasami coś udaje mu się wysępić w ciągu dnia (jego oczy mają ogromny dar perswazji), ale dbam o to, żeby nie przekroczyć granic przyzwoitości. Szkoda byłoby odrobić to, co już straciliśmy. :) Chudszy Ziomek jest zdecydowanie aktywniejszy, co w sumie samo zapobiega powrotowi dużej ilości nadprogramowych (kilo)gramów. :) Tylko tyle (chociaż dla mnie „aż”, ponieważ bardziej przeżywałam odchudzanie kotowatego niż on sam) i Ziomek ma się zdecydowanie lepiej. :)
Ach, zapomniałam wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Zawsze karmiłam moje koty razem. Musiałam jednak ich pilnować, bo Ziomek zjadał wszystko z prędkością światła i dobierał się do miski Lusinki, która z kolei cierpi na niedowagę.
14 kwietnia 2014 o 23:33 ·Kiedy w domu pojawił się pies, zaczęłam podawać Lusi posiłki w innym pokoju (zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego się na to zdecydowałam). I wiesz co? To jakaś magia! Szczypiorek teraz zjada wszystko, co do ostatniej chrupki. A Ziomek przestał łapczywie pożerać zawartość miski. I jeden, i drugi nie czuje tej presji, chociaż każdy z nich inaczej ją odbierał. :)
Dzięki wielkie za podzielenie się! Musimy spróbować – może nie tyle sprowadzając do domu małe, energiczne kocięta, co stosując inne Twoje metody ;)
15 kwietnia 2014 o 17:58 ·Magda, tak sobie pomyślałam, że powinnaś zrobić dla czytelników warsztaty albo notatki związane z fotografowaniem kotów. Wczoraj staraliśmy się zrobić jedno dobre zdjęcia naszej kocicy. I było wszystko: chowanie zabawki, kuszenie zabawką, odwracanie uwagi i na sam koniec wyszła fotka kociego kupra. A tak się staraliśmy! Publikujesz na stronie takie cudne zdjęcia. Powiedz, jak je zrobić. Ścisk, Ania
14 kwietnia 2014 o 13:54 ·Tak, tak! Ja też o to poproszę! Zrobienie takich dobrych zdjęć graniczy z cudem!
14 kwietnia 2014 o 14:18 ·To raczej O. powinien takie warsztaty zorganizować lub powinnam mu głos na blogu oddać :) Czasami udaje mi się zrobić kotom zdjęcia, jednak te najlepsze tutaj są na pewno autorstwa O. (np. te z tego wpisu z Marchewką). Pomyślimy :) Na pewno jest jedna uniwersalna rada: uzbroić się w cierpliwość i pozwolić kotu, by to on dyktował warunki tej sesji, a nie odwrotnie ;) Umieć bawić się z kotem podczas fotografowania go (żeby zrobić odpowiednie ujęcie) też trzeba umieć… O. świetnie sobie z tym radzi, ja trochę gorzej.
14 kwietnia 2014 o 23:13 ·Wiejskie Koty wybierają „Too late” :)
14 kwietnia 2014 o 14:19 ·My nazywamy naszego czasem słodko: „gruszka”. Kształty podobne. ;)
15 kwietnia 2014 o 10:35 ·Too late w wykonaniu Karotuńki wymiata :))))))) Chociaż Touch me now też jest niezłe… Posmylaj Rychulka i Marchewunię od nas.
15 kwietnia 2014 o 23:55 ·Posmyrane, ma się rozumieć! :)
16 kwietnia 2014 o 10:51 ·Świetne fotki, mam nadzieję, że Marchewka za to coś dostała :). Pozdrawiam.
18 kwietnia 2014 o 22:06 ·