Wśród osób podglądających Ryśka i Marchewkę jest Elżbieta. Elżbieta pod swoimi skrzydłami ma wiele kotów – mieszkających z nią Zuzię, Dyżurnego, Lidusia, Rudzika i Hectora, a także koty wolno żyjące, które regularnie dokarmia. Niemalże jak własne traktuje także wszystkie zwierzęta, które zamieszkują z jej rodziną.Od jakiegoś czasu korespondujemy ze sobą. Nie znam Elżbiety osobiście, ale nie muszę jej znać bezpośrednio, by wiedzieć, że jest dobrym i ciepłym człowiekiem. Wiem, jak wyglądają wszystkie bliskie jej zwierzaki. Są tam rudzielce, jest pręgus, są biało-czarne futra, jest kot typu pingwin, jest biało-bury, są psy duże i małe.

Niedawno odebrałam od Elżbiety maila, w którym był kot inny niż wszystkie. Ela przesłała mi zdjęcia małego lwiątka. Okazało się, że spędziła z małym lwem trochę czasu – tyle, ile kiedyś trwała podróż z Argentyny do Polski.

Elżbieta płynęła statkiem ze swoim Tatą. Wszytko miało miejsce w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdzie transport odbywał się głównie drogą morską. Lwiątko było jednym z pasażerów. Zostało zakupione przez poznańskie zoo. Tata Elżbiety był kapitanem na statku i to on podjął decyzję dotyczącą przewozu tak nietypowego „ładunku.” W tym rejsie brała udział Ela, więc jej Tata zgodził się na transport lwa. Małe kociaki są bardzo żywiołowe i rozrabiają. Małe lwiątko jest nie mniej psotne, a możliwość, że coś zniszczy podczas zabawy wprost proporcjonalna do gabarytów zwierzaka. Przebywanie na jednym statku z – choć bardzo młodym – to jednak dzikim zwierzakiem, nie było łatwe, ale jednocześnie dostarczało wspaniałych przeżyć. Mały lew był przemiły i nie było w nim ani odrobiny agresji. Jako naturalny mieszkaniec równinnej sawanny, chciał tylko zrównać wszystko na statku z ziemią (pokładem). Ela ze statku wracała boso, obuwie było jedną z wielu rzeczy, którym nie było dane przetrwać podróży z lwiątkiem. Elżbieta lubi wracać do tych wspomnień, choć rozstanie z małym drapieżcą bardzo wtedy przeżyła.

Przyznaję, że chciałabym być wtedy na miejscu Eli, zobaczyć i dotknąć małego rozrabiaki. Jednocześnie zaczęłam zastanawiać się nad ogrodami zoologicznymi, ich znaczeniem. W warszawskim zoo byłam wieki temu, jako dziecko. Teraz, na Teneryfie, mogliśmy odwiedzić tamtejszy Loro Park, ale nie zdecydowaliśmy się. Patrzenie na zwierzęta w niewoli, wyobrażanie sobie ich w naturalnym środowisku, na nieograniczonej przestrzeni wodnej, lądowej lub w powietrzu – to chyba nie dla mnie.

W jakim celu powstały ogrody zoologiczne? Edukacyjnym? Rozrywkowym? A może zarobkowym? Według Wikipedii: „Ogród zoologiczny ma pełnić przede wszystkim rolę edukacyjną i rekreacyjną, jednakże nowoczesne placówki tego typu zazwyczaj mają też bazę naukową potrzebną do systematycznych badań nad hodowanymi gatunkami. Ogrody zoologiczne mogą odgrywać pewną rolę w zachowaniu gatunków, które wyginęły w warunkach naturalnych lub są na granicy wyginięcia, przykładem może być proces przywracania przyrodzie żubra, konia Przewalskiego czy jelenia milu.”

Rolę edukacyjną rozumiem tylko poniekąd, sama powyżej napisałam, że chciałabym być na miejscu Elżbiety, zobaczyć ten żywioł na własne oczy, poczuć na własnej skórze. Jednak nie kosztem gorszej jakości życia zwierzaka. W dobie internetu (a wcześniej książek i TV) każdy może i powinien wiedzieć, jak wyglądają poszczególne gatunki zwierząt. Uczenie dziecka szacunku dla zwierząt, wrażliwości w ogóle? Do tego niepotrzebne jest zoo, a odpowiedzialni, myślący i… wrażliwi rodzice.

Uznaję rolę ogrodów zoologicznych jako „inkubatorów”, miejsc, w których walczy się o przetrwanie gatunków. Ten cel w pełni popieram, wolałabym tylko, żeby mieszkające w zoo zwierzaki miały warunki dostosowane do ich trybu życia. Nie ciasna klatka, a ogromny wybieg. A najlepiej wiele hektarów ziemi, które będą doskonale imitowały życie na wolności.

Często nachodzi mnie dalej idąca refleksja – czy przypadkiem zamykanie kota w domu nie jest trzymaniem go w niewoli? Zwłaszcza w obliczu kotów, które dom i pełną opiekę mają, ale są „wychodzące” i nikt ich swobody nie ogranicza. Moje Rude mają do dyspozycji tylko parędziesiąt metrów, ich świat właściwie kończy się na naszym mieszkaniu.

Poniżej zdjęcia lwiątka. Ela napisała, że lew dobrze zaadoptował się w zoo i dożył 18 lat. Znowu zacytuję Wikipedię: „Samce żyją krócej niż samice. Jeśli wcześniej nie zginą w walce, mogą dożyć wieku ponad 10 lat. Notowano pojedyncze przypadki 16-letnich samców żyjących na wolności. Taki wiek, 15-16 lat, dla samic jest natomiast wiekiem przeciętnym. W Parku Serengeti samice żyją do 18 lat. Przeciętny wiek życia w niewoli wynosi 13 lat. Najstarszy znany lew żył 30 lat.”

Ciekawa jestem czy te lata, które przeżył nasz bohater, były dla niego dobre?

Fot. Elżbieta K.
Fot. Elżbieta K.

Wszystkim, którzy jak ja rozmyślają nad istotą funkcjonowania zoo, bardzo polecam artykuł mojej znajomej, Gosi: Dziecko w zoo.

Bardzo dziękuję Elżbiecie za podzielenie się historią i zgodę na publikację zdjęć.

Komentarze 8

  1. Hania

    Nigdy nie lubiłam chodzić do zoo, do cyrku również nie. Widziałam tylko smutne zwierzęta, choć może to ja jedynie chciałabym widzieć je smutnymi? Nie wiem. Ostatnio odważyłam się pójść do wrocławskiego zoo – widzę zmiany na lepsze np. takie misie doczekały się bardzo dużego wybiegu. Mam również dwa koty, które podziwiają świat jedynie z parapetu lub balkonu – dla bezpieczeństwa. Nie wyglądają na znudzone, lecz czasem zamyślają się tak mocno, gdy pod oknem przechodzi wolny kot. Kiedyś czytałam bardzo dużo książek Jonathana Carrolla, który uwielbia zwierzęta. W jednej ze swoich powieści o przygodach Vincenta Ettricha napisał, że zoo to takie miejsce w mieście, w którym zwierzęta świadomie godzą się na niewolę, by móc chronić człowieka swoją dobrą energią. Trzymam się tej myśli. Pozdrawiam! :)

    5 maja 2011 o 20:32 · Odpowiedz
  2. KarolinaJ

    polecam książki Żabińskich, poczytajcie może zmienicie zdanie na temat ogrodów zoologicznych

    w latach 50 warszawskie zoo miała ogromny przychówek lwów (nawet kilkanaście) podobno nawet w prasie ukazywały się ogłoszenia o lwach, które potrzebują tymczasowych opiekunów na czas odchowania:P

    7 maja 2011 o 18:41 · Odpowiedz
  3. Bardzo ciekawy artykuł oraz dziękuję Pani Eli za możliwość obejrzenia zdjęć.
    No właśnie, zdjęcia miło obejrzeć, lecz to nie to samo co odwiedziny w zoo…Mimo wszystko i tak wybieram zdjęcia…w zoo nachodzą mnie smutne myśli, szczególnie wobec wszelkich drapieżników…

    9 maja 2011 o 22:09 · Odpowiedz
  4. Poglaskac lwa – marzenie życia. Nawet jesli mialoby to byc ostatnie zrealizowane w zyciu marzenie.

    13 maja 2011 o 19:02 · Odpowiedz
  5. S&M

    3 razy w życiu byłam w Zoo. Raz w Polsce gdy byłam mała, raz w Amsterdamie i raz w Blackpool w Anglii. Z tego trzeciego wyszłam z płaczem – tygrys oblepiony własnymi odchodami i łysy orangutan przekonały mnie, że choćbym miała zbierać pieniądze pół życia, to moje dziecko dzikie zwierzęta będzie oglądać w ich naturalnym habitacie.

    17 maja 2011 o 21:31 · Odpowiedz
  6. Myślę sobie, że gdyby nie zoo, sporo gatunków zginęłoby już bezpowrotnie… mają coraz mniej miejsca na wolności. Ale obserwując poznańskie zoo dochodzę do wniosku, że zwierzaki mają tam coraz lepiej. Powoli znikają już standardy ciasnych klatek. Każdy nowy wybieg jest obszerny, pełny miejsc gdzie można się bezpiecznie schronić przed naporem wrzeszczących dzieciaków. ;)

    18 maja 2011 o 10:10 · Odpowiedz
  7. Ostatni raz w zoo byłam jakieś 5 lat temu. Jako dorosła kobieta, poprzednio jako dziecko. Stwierdziłam, że jednak nie lubię tam chodzić.

    4 czerwca 2011 o 11:37 · Odpowiedz
  8. Ostatnio będąc w zoo, poznańskim, nowym, też zastanawiałam się nad tym czy te zwierzęta mają się tam dobrze. Teren jest ogromny, jednak ptaki są w klatkach, koty są w klatkach. Lubię chodzić do zoo, bo lubię patrzeć na zwierzęta i zawsze wyprawa tam zajmuje mi 6-8 godzin. Jestem pewna, że akurat w tym zoo dba się o zwierzęta, są wolontariusze no i widać, że żaden zwierzak nie jest głodny, brudny, bity czy zarobaczony. Jest to dość dziwna konwencja jak dla mnie. Mam mieszane uczucia. Cyrków za to szczerze nienawidzę… Ostatnio widziałam białego wielbłąda, kozy, konie i owce przywiązane w takim miejscu, że tylko siatka ogrodzeniowa dzieliła je od ruchliwej obwodnicy…

    26 maja 2013 o 15:20 · Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*