Oto ona. Obiekt niedoszłej kradzieży, której sprawczynią miałam być do spółki z O. i Ewą.

W ostatnią niedzielę wybraliśmy się z O. na rowery. Żar z nieba, wolny dzień i… droga przez „wieś” (ps. nie wiedziałam, że w Warszawie jest taka głęboka wieś). Wystarczyło jakieś 50 metrów przez zabudowany teren, by pojawiła się ona. Mignęła tuż za ogrodzeniem domu, zatrzymaliśmy się. Zakiciałam – przyszła. Pogłaskałam – przywarła do dłoni, ocierając się. Zaczęłam drapać za uszami, głaskać po głowie i po grzbiecie. Ona reagowała coraz większą wylewnością i próbowała wspinaczki po moich (odkrytych) nogach.

Trikolorka jak pomalowana. A pod barwną szatą – szkielecik. Głaszcząc ją, czułam wszystkie kręgi, mogłabym swobodnie je policzyć. I niepokojąco okrągły brzuch.

Zadzwoniłam do niezawodnej Ewy. Mówię, że potwornie chude to całe, tylko brzuszek pękaty. Dzielę się podejrzeniem ciąży. Logicznie myśląca Ewa sugeruje, żebym sprawdziła sutki. Są nabrzmiałe.

– Wyciągnięte? – pyta Ewa.
– Nie, po prostu nabrzmiałe – odpowiadam.

Ciężarna jak nic. Pytam się, czy możemy do Koterii zabrać na zabieg, a ja szybko zaczęłabym szukać jej domu. Ewa potrzebuje kilkudziesięciu minut na dojazd (bo my na rower dziewczyny nie zapakujemy), a my mamy ją zatrzymać i spróbować zorientować się, czy ma dom.

Mijają nas kilkuletnie dziewczynki. Pierwszy raz nieśmiało, drugi raz już pewniej. Pytam się, czy znają tę kotkę. Znają, mieszka tuż obok, kolejny dom obok działki, przy której jesteśmy. Pytają się, czy chcemy ją zabrać.
Chcemy – mówię.
Przejęte zaczynają utwierdzać mnie w przekonaniu, że to dobry pomysł.
– Pani weźmie, tam jej nie karmią. Prosiła o jedzenie, a dostała tylko jeden chrupek.
Być może działa tylko dziecięca wyobraźnia, ale na pewno działa moja.

Decyzja podjęta. Czekamy na Ewę, kotkę zabieramy, a potem szukamy jej domu.

Niestety kotka zaczyna być nerwowa. Może wyszła po obiad (na polowanie), a ja ją od godziny zatrzymuję. Może nauczona jest doświadczeniem, że skupiona na niej uwaga człowieka nie kończy się dobrze. Na dobitkę w pobliżu kręcą się psy, a ona jest coraz bardziej rozdrażniona i już warczy. Czekam aż psy odejdą i odkładam ją na ziemię. Głaszczę, próbując zatrzymać, bo ona kieruje się w stronę swojego „domu”… Warczy coraz głośniej, więc puszczam ją. Idę za nią i kiedy jestem już na wysokości tego domu, okazuje się, że nie jestem tam sama. Po drugiej stronie ogrodzenia jest „pańcio”. Twarz i postura wysuszone od alkoholu. Pytam, czy to jego kot. Jego. A może chciałby oddać? Nigdy w życiu. Mówię, że szczupła jest…
– Schudła ostatnio – odpowiada.
Sterczę tam dalej, a on sterczy razem ze mną. W końcu poddaję się, tym bardziej, że kotka już dawno za płotem.

Oddalamy się trochę z O. i dalej czekamy na Ewę. Kiedy przyjeżdża, streszczam sytuację i idziemy grzecznie z pańciem porozmawiać. Witają nas dwa psy typu „XS size” i jeszcze jeden kot. Ewa przedstawia się, opowiada o fundacji, o możliwości wykonania bezpłatnie zabiegu sterylizacji… Wysuszony pańcio twierdzi, że zabieg jest zupełnie zbędny. Makowiec, bo tak nazywa kotkę, jest z nim od wielu lat i regularnie miewa kocięta. Ładne po mamie są, to znajdują domy. Ewa próbuje wszystkich możliwych argumentów, łącznie z tym, że kiedyś może zabraknąć chętnych na kociaki, albo kotka nie poradzi sobie z kolejnym porodem. Żadne nie trafiają. Ewa wręcza ulotkę Koterii ze słowami może kiedyś zmieni Pan zdanie i zrezygnowane odchodzimy.

Nie zmieni. Prędzej żywcem zakopie kolejny miot, albo swojego Makowca, jak kolejnej ciąży lub porodu nie udźwignie.

Odjeżdżamy, a po drodze mijamy kolejne „wiejskie” koty. Nie zatrzymujemy się. Zatrzymalibyśmy się, gdyby potrzebowały pomocy. One jej nie potrzebują, mają swoich pańciów i pańcie, którzy ich nie oddadzą. Nigdy w życiu.

Nigdy w życiu nie czułam się taka bezradna.

Komentarze 27

  1. Cat

    Było flaszkę zaproponować za kota. Często skutkuje i wtedy jakoś kot z „mojego najmojszego” robi się „a pani bierze”.

    26 czerwca 2012 o 14:24 · Odpowiedz
    1. rudomi

      Cat, próbowałaś kiedyś? Może faktycznie jest to jakiś pomysł… Chociaż czy to nie powoduje efektu w postaci kolejnych kotów, które potem będzie można za flaszkę oddać?

      26 czerwca 2012 o 14:38 ·
    2. naDrapaku

      warta nawet kilku flaszek…

      26 czerwca 2012 o 19:04 ·
  2. Myszeńk@

    To jakaś paranoja :-((

    26 czerwca 2012 o 14:35 · Odpowiedz
  3. Cat

    Ale równie dobrze może po prostu mieć nowe koty, bo małą samochód rozjedzie, psy zjedzą. W takich miejscach się różne rzeczy dzieją, a „kot to tylko kot” nie ten, będzie następny, ma myszy łapać :/ Można tam podjechać w dwie osoby i niby że narzeczonej kotek się bardzo spodobał i czy by Pan go nie odsprzedał. Miałam taką sytuację, że facet miał dwa kociaki i chodził tak od człowieka do człowieka, czy nie chce za flaszkę bo inaczej utopi. Może to nie jest aż tak ekstremalna sytuacja, ale warto spróbować, bo kotka nie dość że miła, to cudnej urody. Powinna szybko dobry dom znaleźć.

    26 czerwca 2012 o 15:11 · Odpowiedz
  4. Mayka

    jaka biedulka:( moze trzeba z transporterkiem i jedzeniem podjechac i po prostu ja ukrasc?

    26 czerwca 2012 o 15:52 · Odpowiedz
    1. naDrapaku

      czasem to jedyne rozwiązanie… nie wszystkich da się wyedukować… edukacja czasem działa na dzieci i to tez czasem ;) a na stare „pryki” bardzo rzadko :(

      26 czerwca 2012 o 19:06 ·
  5. ola

    Ja miałam taką sytuację, tylko, że z zabiedzonym psem, pseudo właścicielka tez nie chciała go oddać, a wcale się nim nie zajmowała i nie dawała mu jeść bo piła. W końcu zwabiłam psa na kiełbasę, zapakowałam do bagażnika i uratowałam. I to w ostatnim momencie, ta kobieta zmarła 2 tygodnie później z powodu przepicia..

    26 czerwca 2012 o 16:31 · Odpowiedz
  6. Każda metoda dobra byle skuteczna ;-)

    26 czerwca 2012 o 18:40 · Odpowiedz
  7. naDrapaku

    Ja bym brała i w nogi… trudno, tacy ludzie nie powinni mieć zwierząt! Wiem, że całego świata nie da się uratować, ale dla tego kota uratowałabym jego świat. I flaszka rzeczywiście byłaby też dobrym rozwiązaniem…

    26 czerwca 2012 o 18:58 · Odpowiedz
  8. naDrapaku

    Moja koleżanka ma teraz pod opieką takiego właśnie Makowca. Megi, bo tak ją nazwała została zwinięta w wysokiej ciąży z ulicy do sterylizacji. Okazała się typowo domowym kotem, niesamowita pieszczochą. Nie szukamy starego domu. Stary dom na to nie zasłużył…

    26 czerwca 2012 o 19:02 · Odpowiedz
  9. Norberto

    Ukradlbym. Porwal. Qrwa mac. Serio mowie. Chyba warto tam po nia wrocic. A jak ta druga kicia? :(

    26 czerwca 2012 o 22:14 · Odpowiedz
  10. rudomi

    Tylko co z nią, jeśli nawet ją stamtąd zabierzemy? Najpierw Koteria i zabieg, ale po 7 dniach kotka musi mieć nowy dom (przynajmniej tymczasowy)…
    Ja mogę tam pojechać ponownie, tylko muszę mieć konkretny plan, bo bez niego można zrobić jeszcze więcej szkody.
    Ktoś chętny włączyć się w ewentualną akcję?
    Tylko uprzedzam, że nie jestem pewna tej kotki pod kątem adopcji. Naprawdę mocno warczała, moje koty nigdy nie zawarczały, nawet u weterynarza… Poza tym na pewno musiałaby mieć wychodzący dom, bo do takiego przywykła.
    @Norbert: druga była kocurem i spała „na chlebek”, za ogrodzeniem, więc nie widzieliśmy dobrze. Na pewno nie wyglądała na kota w formie… :(

    26 czerwca 2012 o 22:46 · Odpowiedz
    1. Podejście do kotów na wsi jest chyba jeszcze gorsze, niż do psów. Byłam kiedyś w takim domu. Pańcia ze swoim psem jeździła na operacje kręgosłupa na drugi koniec Polski, ale już w ogóle nie przeszkadzało jej, że jej chudy wychodzacy kocur wrócił akurat, gdy siedzielismy u nich, z urwanym krwawiącym uchem. Zagoi się, no ale przecież nie może go zamknąć, a wykastrować to się my z konkubentem możemy sami. I to nieludzkie, że trzymamy nasze koty w zamknięciu i karmimy sztuczną karmą, przecież zabijamy instynkt mysliwski i radość w kotach.

      :(

      27 czerwca 2012 o 07:57 ·
  11. Biedna :( Dwa lata temu ktoś podrzucił mi pod dom małe kocię ( mieszkam na wsi). Kot był tak zaświerzbiony, że szkoda gadać, do tego koci katar i jedno oko zainfekowane. Na szczęście udało się go uratować ( oko), a kociak znalazł kochającą rodzinę :)

    27 czerwca 2012 o 11:52 · Odpowiedz
  12. Zawsze można ją zwinąć do sterylizacji, podtuczyć, odpchlić, odrobaczyć, zaszczepić i wypuścić z powrotem. Będzie jej potem łatwiej…

    A jak po zabiegu w domu będzie zachowywała się przyjaźnie w stosunku do innych kotów i dobrze będzie znosiła zamknięcie, to można rozważyć jej adopcję…

    27 czerwca 2012 o 12:34 · Odpowiedz
  13. Jadzia0206

    Ja ukradłam psa. Malutki, krótkowłosy ,taka „sarenka”, miał tak z 5-6 m-cy. Tak był uwiązany do kołka, że jak sie chciał połozyć to smycz była napięta. Zakres ruchu moze 30 cm.Przyszły przymrozki, potem juz mróz w nocy a u niego nic sie nie zmieniło. Stał albo leżał na gołej ziemi. A ja codziennie go widziałam idąc do i z pracy. I nie wytrzymałam, bałam się bo musiałam przez płot, odciąć i uciekać bo towarzystwo nieciekawe, ale się udało. I jestem dumna z tej „kradzieży”.

    27 czerwca 2012 o 15:37 · Odpowiedz
  14. Cat

    Tylko pozostaje jeszcze jedno pytanie, czy „pańcio” kota nie trzyma właśnie dla kociaków. Bo jak ładne i są chętni, to może chętni dają mu coś w zamian i się tak to kręci. Jak kotka nie będzie dawać małych, to też może dla niego przestać być potrzebna. Nie wiem, ale są i takie przypadki.

    27 czerwca 2012 o 19:36 · Odpowiedz
  15. Pomysł Cat z wymianą na trunek też mi do głowy przyszedł.. kilka razy sie przewijały na FB takie akcje.

    28 czerwca 2012 o 22:52 · Odpowiedz
  16. kotanja

    Ja ukradłam takiego kota.Jest ze mną już drugi rok.Nazywa sie Brzuszkin z powodu ogromnego zarobaczonego brzuszka,który miał w chwili porwania :)

    30 czerwca 2012 o 10:23 · Odpowiedz
  17. Cat ma rację – na takich żadne argumenty o zdrowiu kota nie przechodzą. Zaś argument z pełną butelką przeszedłby napewno.
    Kotka śliczna, szkoda małej :(

    30 czerwca 2012 o 16:01 · Odpowiedz
  18. rudomi

    Jeśli ktoś zmotoryzowany z Warszawy będzie chciał wybrać się tam ze mną, to koniecznie odezwijcie się. Gdyby była, zabralibyśmy ją…

    30 czerwca 2012 o 16:33 · Odpowiedz
  19. Monika

    I co z kotą? Ukradziona? Zabrałabym ją nawet na oczach tego „pańcia”. Nie zasłużyła na takie życie.
    Od 2 lat mieszkam w Holandii i przywiozłam ze sobą moje ukochane Futro. Mieszkamy w średnim mieście, kota chodzi po całej dzielnicy( w Polsce nie wychodziła), do nas przychodzą koty sąsiadów bliższych i dalszych. Wszystkie zadbane i błyszczące. Bezdomnych nigdzie nie widziałam.Tutaj zaniedbanie i znęcanie się nad zwierzętami jest na szczęście karane i ludzie reagują na krzywdę zwierząt. Jeśli ktoś zgłosi,że zwierzę jest zle traktowane,albo wygląda na wychudzone,zostanie zabrane.

    5 lipca 2012 o 19:37 · Odpowiedz
  20. I co? Jak zakończyła się ta historia? Znalazł się chętny do porwania?

    13 lipca 2012 o 16:46 · Odpowiedz
  21. rudomi

    Zgłosiła się jedna osoba do pomocy (Milena – serdeczne dzięki!), pojechałyśmy tam razem i 2 godziny koczowałyśmy pod domem tych ludzi. Akcja nie powiodła się, bo kotka cały czas była na posesji, a właściciele chyba nieco zaniepokojeni naszą obecnością… W końcu zrezygnowane pojechałyśmy. Kolejna akcja nie doszła do skutku, ja wyjeżdżałam. Teraz pewnie kociaki są już na świecie…

    18 lipca 2012 o 13:26 · Odpowiedz
  22. AgaR

    Rudomi, pisałam na FB do Ciebie, gdybyś potrzebowała pomocy w „akcjach” daj znać.
    Uratowałam taką małą zapłakaną sierotę w Trójmieście. Dwa dni darł się pod krzakiem, mokry, za mały by biegać samotnie po dworzu.
    W końcu tak wyczerpany przestał walczyć i dał się złapać.
    Dobrze, że policja mnie wtedy nie zatrzymała, bo jechałam jak wariatka do schroniska w Gdańsku.
    Byłam w delegacji, nie wiedziałam do Kogo mam się zwrócić.

    Kot był bardzo chory ;/ pojechałam Go zaadoptować kiedy schronisko nagle powiedziało, że Kot w nocy miał zapaść i nie mogą mi Go wydać. Umarł.. kawałek mojego kociego serca razem z Nim…

    Jakby trzeba było ratować jakieś Cudo, pisz ..

    15 lutego 2013 o 20:23 · Odpowiedz
  23. Gjn

    Na policje za znecanie sie nad zwierzeciem albo postrzaszyc tym (cala akcje trzeba zfilmowac zeby byl dowod ze byl wogole taki kot bo wlasciciel sie wyprze)

    17 marca 2017 o 00:24 · Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*